Przejdź do głównej zawartości

Kosmetyczka miesiąca - luty

"Kosmetyczka miesiąca" to nie jest mój pomysł - takie czy inne wariacje na temat widziałam na wielu blogach i kanałach yt. Niemniej, idea ta podoba mi się szalenie i uznałam, że pisanie bloga będzie świetną motywacją, aby wdrożyć ten plan w życie.

Czym jest "kosmetyczka miesiąca"? Proste założenie, które ma nam pomóc kosmetyki zużywać, szczególnie, jeśli mamy tendencje do zachłystywania się nowościami i zapominania o tym, co w szufladach znajduje się od dłuższego czasu. Co miesiąc wybieramy zestaw kosmetyków, którego używamy w makijażu codziennym - dzięki temu rozwijamy naszą kreatywność i odkrywamy możliwości i cechy produktów, o których zapomnieliśmy, a być może wcale nie wiedzieliśmy.

Mnie się to bardzo podoba; tyle, że do tej pory podchodziłam do tematu dość luźno. Od teraz mam zamiar się przyłożyć. Za jakiś czas z pewnością podzielę się z Wami wrażeniami i przemyśleniami, być może też wprowadzę pewne modyfikacje do projektu.

Póki co - zaczynamy!

Przed Wami moja kosmetyczka lutego.

Jako bazę wybrałam Honey dew me up od Nyxa - jest bardzo przyjemna, lekko lepka i w widoczny sposób przedłuża trwałość makijażu. W dodatku pięknie pachnie (lekko cytrynowo) i świetnie się sprawdza pod cięższymi podkładami. 

Podkłady mam dwa: Screen Queen od Milani w odcieniu 130 warm linen (nie dajcie się zwieść tej nazwie; kolor jest idealnie neutralny i jasny) oraz Dream urban cover od Maybelline (100 warm ivory; ten faktycznie wpada w ciepłe tony). Oba są bardzo jasne i bez mieszania mogę ich używać tylko w stanie kompletnego nieopalenia. W dodatku oba bardzo lubię - średnie krycie, świetna trwałość na mojej cerze mieszanej, optycznie wygładzają i nie zbierają się w zmarszczkach. Czego więcej mogłabym chcieć od podkładu w lutym...?

Korektory to Multitasker z Rimmela, gorąca nowość, którą dopiero zaczęłam testować... I która jest zbyt ciemna do obu podkładów (mam odcień 030 light). Cóż... Jakoś to ogarnę (choć jeszcze nie jestem pewna, jak). Drugi to Essence Skin lovin' sensitive - 05 fair ma odpowiedni dla mnie odcień na ten moment. Dość lekki, typowo dzienny - będę używać z przyjemnością.

Pudry mam aż cztery: odbijający światło transparentny 012 z Vipery jest idealny pod oczy i na boki twarzy; Nordic chic z Lumene i Bye bye pores z It cosmetics (oba transparentne) to nowości, które mam ochotę lepiej przetestować, a na dni, gdy potrzebuję pewniaka: Chameleon powder od Gosha, który utrwala, ale niespecjalnie matuje (co akurat przy wyżej wymienionych podkładach sprawdza się rewelacyjnie). 

Na luty wybrałam dwa nietypowe brązery: Ultra-nourishing argan oil bronzer od Physicans Formula i Modelarz z Glam Shopu. Oba mają dość oryginalne kolory: pierwszy wpada w odcień biszkoptowy, drugi ma wyraźny różany podton. Wiele osób nie lubi lub boi się takich kombinacji; ja - uwielbiam. Podkreślają kontur w nieoczywisty sposób i moim zdaniem to dodaje im atrakcyjności. Jeśli byście chcieli, koniecznie dajcie znać: z przyjemnością przygotuję post o takich lekko szalonych brązerach (a mam ich kilka w kolekcji).

Rozświetlacze to Mac Extra dimension skinfinish w odcieniu Double-gleam i Miyo Mell illuminizer. Pierwszy zdecydowanie intensywniejszy, drugi bardziej dzienny; oba łączy jasny odcień, który lepiej pasuje mi zimą.

Róże również mam dwa: nowość u mnie, Perfect blush od Sensique 203 Romance (idealnie neutralny, pasujący do każdego makijażu) oraz Melon dollar baby od L'oreala (jeden ze stałych ulubieńców; ten kolor jest dla mnie strzałem w dziesiątkę).

Jeśli chodzi o brwi, to mam Browfast sculpt od Maybelline 04 medium brown - całkiem przyjemny żel, który nie utrwala na mur-beton, ale ma świetny odcień i w dziennym makijażu wystarcza mi samodzielnie, a także końcówkę kredki Maybelline Browprecise (soft brown); gdy mi się skończy, będę używać cieni od Essence (01 natural brunette style).

Cienie z małego kalendarza adwentowego z Glam Shopu; szalenie podoba mi się ta kompozycja i mam zamiar wydusić z niej, ile się da, zanim pojawią się kolejne nowości.

Tusz to Maybelline Sky high (jest dobry, ale nie fantastyczny), a pomadki Forever lip shine od Gosha w dwóch odcieniach: 004 Fluffy feeling i 005 Flirty dreams - różowe nudziaki, idealne na codzień. Świetnie się noszą i naprawdę je lubię, a trochę o nich zapomniałam... Czas najwyższy to naprawić.

Swatche (od nadgarstka do łokcia):
Gosh Forever lip shine 004 Fluffy feeling
Gosh Forever lip shine 005 Flirty dreams 
Milani Screen Queen 130 Warm linen 
Maybelline Dream urban cover 100 Warm ivory
Essence Skin lovin' sensitive 05 Fair
Rimmel The multi-tasker 030 Light
Glam Shop Modelarz
Physicans Formula Ultra-nourishing argan oil bronzer 

Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam i być może udało mi się Was zainspirować do podobnego przedsięwzięcia. Pamiętajcie proszę, że nikt nie mówi, że od razu trzeba się rzucać na pełną kosmetyczkę: podkład czy paleta miesiąca mogą być wspaniałym początkiem.

Powodzenia! (Życzę i Wam, i sobie.)

Komentarze

  1. Wszystko fajnie, bardzo jestem ciekawa co zmalujesz z cieni z małego kalendarza Glamu, bo też mam - będzie inspiracja, super. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo 🥰
      Pomysłów mam kilka; mam nadzieję, że przypadną Ci do gustu 😊

      Usuń
  2. Świetny pomysł z tym blogiem Aniu.
    Co do pomysłu na kosmetyczke miesiąca to jestem jak najbardziej za tym bardziej, że jak już pisałam na gangu rok 2022 to dla mnie rok zużywania kolorówki i naprawdę ograniczonych jej zakupów. Buziaki Kochana 😘🌷

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci pięknie 🥰😘
      Też właśnie chciałabym więcej zużywać, i taki zorganizowany projekt - mam nadzieję - mi w tym pomoże 😊

      Usuń
  3. Gratuluję startu bloga! Bardzo mi się podoba pomysł kosmetyczki miesiąca, coś zakombinuję i u siebie :) Szalonych brązerów to ja u Ciebie nie widziałam ....chętnie poczytam ( PS. Tu AnGo z Gangu ;P )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No hej 😁😘
      Dziękuję ❤
      Mam kilka takich nietypowych; trochę żółtych, nieco czerwonych... 🤭

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za komentarz 😊

Popularne posty z tego bloga

O nagości po duńsku, czyli jak wyszłam ze swojej strefy pruderyjności

Choć wydawać by się mogło, że Dania leży od Polski rzut beretem i różnice, generalnie, nie powinny być drastyczne, to gwarantuję, że pewne rzeczy mogą zaskoczyć. Ja na przykład przeszłam szok kulturowy w kwestii nagości. I nie mam tu na myśli nagości w kontekście erotycznym, ale codziennym .  Dla mnie, osoby pochodzącej z tradycyjnej katolickiej rodziny, nagość codzienna ograniczała się do wieczornych wizyt w łazience, po uprzednim sprawdzeniu, czy aby na pewno przekręciłam klucz w zamku. Bo gdyby tak nagle ktoś wszedł... Katastrofa, koniec świata - a i to w najlepszym wypadku. Pół roku po tym, jak zaczęłam spotykać się z - teraz już - mężem, zaprosił mnie na wakacje ze swoją rodziną. Nieco skrępowana (z natury jestem raczej nieśmiała) zgodziłam się - i tym sposobem skazałam się na ponad tydzień drobnych wypadków, które zmieniły mój sposób patrzenia na ten piękny świat. Już na samym początku wyjazdu zaproponowano wyjście na basen; rodzice C. i ciężarna żona jego brata zrezygnowali, za

Z czym, po co i dlaczego, czyli założyłam bloga

Hej Robaczki Wy moje styczniowe. Za namową kilku szalonych dusz (które, podejrzewam, same nie wiedziały, co robią) w końcu, po zestawieniu wszystkich za i przeciw,  po długich debatach z samą sobą i wierceniu dziur w brzuchach tych i owych, dojrzałam do decyzji o założeniu bloga.  Jako, że jestem typem perfekcjonisty i nałogowego planowacza wszystkiego, chwilę zajęło mi dopięcie całości na ostatni guzik (choć pewnie pod spodem są jakieś haftki, o których zapomniałam, a które przypomną mi o sobie w najmniej odpowiednim momencie). Dzisiaj, z niepewnością w sercu i lekką dumą mimo wszystko, oficjalnie witam Was w moim kąciku internetu. Od jakichś dwóch lat makijaż stał się moim hobby; odskocznią od codzienności, dzięki której mogę zapomnieć o problemach. Stał się narzędziem terapeutycznym, dzięki któremu rozwinęłam swoje umiejętności, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi i... Polubiłam samą siebie. Rozczochraną, nieumalowaną, w ulubionych rozciągniętych dresach. Z mnóstwem irytujących dr

Anastasia Beverly Hills - czy królowa została zdetronizowana...?

Kiedy kilka lat temu zaczęłam interesować się makijażem, triumfy w sieci święciła paleta Modern Renaissance od ABH. Była wszędzie i każdy chciał ją mieć. Fantastyczna pigmentacja, oryginalny dobór kolorów, zagraniczna, ekskluzywna marka - to wszystko sprawiło, że marka Anastasia Beverly Hills zyskała miano jednej z najlepszych, jeśli o produkcję cieni chodzi. Zresztą, przyznajcie mi się zaraz - jeśli interesujecie się makijażem minimum te cztery lata, czy (którakolwiek) paleta od Anastasii nie znajdowała się na Waszej liście chciejstw...? Bo ja na wszystkie patrzyłam pożądliwie; co jedna to piękniejsza i ciekawsza, każda inna i... Równie niedostępna. Wtedy na takie cuda nie było mnie stać (albo może miałam inne priorytety...?); tak czy inaczej, jedynie patrzyłam z zachwytem na kolejne cudeńka wychodzące spod rąk Anastasii Soare. Do czasu. W pewnym momencie na rynku, jakby znikąd, pojawiły się inne marki. Polskie, drogeryjne, lepiej dostępne i przyjaźniejsze cenowo. O Glam Shopie nawet