Przejdź do głównej zawartości

O nagości po duńsku, czyli jak wyszłam ze swojej strefy pruderyjności

Choć wydawać by się mogło, że Dania leży od Polski rzut beretem i różnice, generalnie, nie powinny być drastyczne, to gwarantuję, że pewne rzeczy mogą zaskoczyć. Ja na przykład przeszłam szok kulturowy w kwestii nagości. I nie mam tu na myśli nagości w kontekście erotycznym, ale codziennym

Dla mnie, osoby pochodzącej z tradycyjnej katolickiej rodziny, nagość codzienna ograniczała się do wieczornych wizyt w łazience, po uprzednim sprawdzeniu, czy aby na pewno przekręciłam klucz w zamku. Bo gdyby tak nagle ktoś wszedł... Katastrofa, koniec świata - a i to w najlepszym wypadku.

Pół roku po tym, jak zaczęłam spotykać się z - teraz już - mężem, zaprosił mnie na wakacje ze swoją rodziną. Nieco skrępowana (z natury jestem raczej nieśmiała) zgodziłam się - i tym sposobem skazałam się na ponad tydzień drobnych wypadków, które zmieniły mój sposób patrzenia na ten piękny świat.

Już na samym początku wyjazdu zaproponowano wyjście na basen; rodzice C. i ciężarna żona jego brata zrezygnowali, za to jego dwie siostry z partnerami, brat i bratanica ochoczo przystali na tę propozycję. Dojechaliśmy na miejsce, rozeszliśmy się do przebieralni... A tam wszechobecna, nieskrępowana nagość! Oj, nie byłam ja na to przygotowana. Stałam jak zamurowana nie wiedząc, gdzie oczy podziać. Nagle, jak spod ziemi, wyrosła przede mną najmłodsza siostra C. w stroju Ewy i pyta, czy wszystko w porządku. A ja - w środku rzecz jasna - bardzo powoli mentalnie umierałam... 

Być może dzisiaj sprawy mają się w naszym pięknym kraju inaczej, ale gdy ostatni raz byłam na basenie w Polsce (ze dwadzieścia lat temu) albo korzystało się z kabin, a jeśli takowych nie było, człowiek zmieniał majtki chyłkiem, wspinając się na wyżyny ręcznikowej jogi. Taka otwartość, bezwzględny brak zażenowania i akceptacja ciała swojego i innych zaskoczyły mnie i zszokowały ogromnie. To był pierwszy, dość brutalny, muszę przyznać, krok w kierunku poznawania i zrozumienia duńskiej mentalności, która jest zaskakująco inna od naszej.

I nawet nie wiecie jak wielką ulgę poczułam, gdy zdałam sobie sprawę, że mojej teściowej tam z nami nie było!

Gdy opowiadałam później o tym C., podśmiechiwał się z mojej pruderyjności. Kiedy wyznałam, że nie przypominam sobie widywania nagich ludzi poza sytuacjami intymnymi bądź nieprzewidzianymi wypadkami, był szczerze zdziwiony. I nie; Duńczycy nie paradują nago po ulicach, ale też nagości się nie wstydzą. Traktują ją jak coś oczywistego i nie widzą powodu, żeby robić z jej powodu niepotrzebny szum i zamieszanie. 

Kilka lat później wpadłam niezapowiedziana do teściów; zastałam teściową nagą na kanapie czytającą książkę. Stwierdziła tylko, że szalenie dziś gorąco (był lipiec i faktycznie pogoda ewidentnie pomyliła Danię z Hiszpanią), poleciła wstawić wodę na kawę, po czym udała się do sypialni, aby narzucić na siebie lekką sukienkę. Nie była skrępowana (ja trochę jednak byłam), niezadowolona czy zła; równie dobrze mogłaby na tej kanapie siedzieć w piżamie czy ulubionym dresie. 

Tym samym nieskrępowaniem cechuje się mój czarujący mąż, któremu musiałam tłumaczyć rzeczowo i dobitnie, niemal do gróźb się uciekając, że gdy przyjedzie do nas moja babcia, pod żadnym pozorem nie wolno mu chodzić nago po domu. W bokserkach też raczej nie; nie, kompletny garnitur nie jest obowiązkowy, ale koszulka i spodnie - owszem. Był zdegustowany faktem, że argument przecież babci nago po domu chodzić nie każę nie spotkał się z moim zrozumieniem. A ja po prostu nie chciałam, żeby wesele przerodziło się w stypę (na co szanse już i tak pewne były, bo nie śmiałam przyznać, że ślubu będzie udzielać pani- ksiądz). 

Po trzynastu latach mieszkania w Danii nagość codzienna nie robi już na mnie wrażenia; nie pąsowieję przy byle okazji, choć nadal bywają chwile, że unoszę brew w lekkim zdziwieniu. Rozumiem i akceptuję nawyki innych, jednak sama bywam zawstydzona, gdy zostanę przyłapana w negliżu. Tak głęboko zakorzenionych przyzwyczajeń nie da się już chyba zmienić...

A jak Wy zapatrujecie się na ten jakże naturalny, a jednocześnie zaskakująco krępujący temat...?

Komentarze

  1. W domu, ale tylko wśród domowników jesteśmy duńczykami się okazało 😂😂😂😂 bez krępacji odbywają się przebieranki codzienne i nieprzerywanie rozmów międzypokoleniowych 😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty też masz w sobie wewnętrznego Duńczyka 😁😂

      Usuń
  2. W domu, wśród najbliższych od zawsze, ale nie powiem, wymagało to ode mnie przestawienia punktu widzenia i konstrukcji logicznych typu - skoro wszystkie moje dzieci kąpałam i przewijałam, to dlaczego mam się przed nimi ukrywać, ale pewne czynności intymne w toalecie wolę zachować dla siebie. W kwestii przebierania się w żeńskich szatniach nie miałam już zupełnie wątpliwości - po prostu dostosowywałam się zawsze do innych korzystających - tam gdzie były przebieralnie to z nich korzystałam, tam gdzie wszyscy przebierali się przy swoich szafkach i nie było zasłon w kabinach prysznicowych, robiłam to co wszyscy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do toalety tylko zwierzyniec za mną chodzi 😅

      Usuń
  3. Dla mnie trudny był poczatek choroby mojego Taty, kiedy musiałam Go myć, zmieniać pampersy itp. Ale to skrępowanie trwało 30 sekund. Później- zupełna normalka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję, choroba bliskiej osoby jest straszna...

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za komentarz 😊

Popularne posty z tego bloga

Z czym, po co i dlaczego, czyli założyłam bloga

Hej Robaczki Wy moje styczniowe. Za namową kilku szalonych dusz (które, podejrzewam, same nie wiedziały, co robią) w końcu, po zestawieniu wszystkich za i przeciw,  po długich debatach z samą sobą i wierceniu dziur w brzuchach tych i owych, dojrzałam do decyzji o założeniu bloga.  Jako, że jestem typem perfekcjonisty i nałogowego planowacza wszystkiego, chwilę zajęło mi dopięcie całości na ostatni guzik (choć pewnie pod spodem są jakieś haftki, o których zapomniałam, a które przypomną mi o sobie w najmniej odpowiednim momencie). Dzisiaj, z niepewnością w sercu i lekką dumą mimo wszystko, oficjalnie witam Was w moim kąciku internetu. Od jakichś dwóch lat makijaż stał się moim hobby; odskocznią od codzienności, dzięki której mogę zapomnieć o problemach. Stał się narzędziem terapeutycznym, dzięki któremu rozwinęłam swoje umiejętności, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi i... Polubiłam samą siebie. Rozczochraną, nieumalowaną, w ulubionych rozciągniętych dresach. Z mnóstwem irytujących dr

Anastasia Beverly Hills - czy królowa została zdetronizowana...?

Kiedy kilka lat temu zaczęłam interesować się makijażem, triumfy w sieci święciła paleta Modern Renaissance od ABH. Była wszędzie i każdy chciał ją mieć. Fantastyczna pigmentacja, oryginalny dobór kolorów, zagraniczna, ekskluzywna marka - to wszystko sprawiło, że marka Anastasia Beverly Hills zyskała miano jednej z najlepszych, jeśli o produkcję cieni chodzi. Zresztą, przyznajcie mi się zaraz - jeśli interesujecie się makijażem minimum te cztery lata, czy (którakolwiek) paleta od Anastasii nie znajdowała się na Waszej liście chciejstw...? Bo ja na wszystkie patrzyłam pożądliwie; co jedna to piękniejsza i ciekawsza, każda inna i... Równie niedostępna. Wtedy na takie cuda nie było mnie stać (albo może miałam inne priorytety...?); tak czy inaczej, jedynie patrzyłam z zachwytem na kolejne cudeńka wychodzące spod rąk Anastasii Soare. Do czasu. W pewnym momencie na rynku, jakby znikąd, pojawiły się inne marki. Polskie, drogeryjne, lepiej dostępne i przyjaźniejsze cenowo. O Glam Shopie nawet